czwartek, 14 maja 2015

PRAWDZIWE OBLICZE SZKOŁY KATOLICKIEJ CZ. 2

Zgodnie z tym co pisałam w poprzedniej notce, do czasu ukończenia przeze mnie podstawówki nazywana byłam mianem jednej z najlepszych uczennic w całej szkole. Wyróżnienia, nagrody w konkursach, pochwały nauczycieli i odznaka wzorowego ucznia to była moja codzienność. Moje oceny i moje zachowanie w szkole naprawdę nie pozostawiało nic do życzenia. Oczywiście wcale nie oznacza to, że byłam dzieckiem łatwym w obsłudze i prostym w wychowaniu. Przeciwnie. Dzisiaj, mając 28 lat, jestem w pełni świadoma tego jak nieznośna potrafiłam być. Także nie planuję Wam wciskać bajek, że mojej późniejszej transformacji wyłącznie winna była katolicka szkoła. Więc zanim przeczytacie resztę, weźcie poprawkę na to, że ja po prostu jestem trudna.

Jestem rocznikiem ’86. Jestem królikiem doświadczalnym, na którym skupiła się cała nowatorska wizja systemu szkolnictwa, potocznie nazywana gimnazjum. Prawda jest taka, że zaraz po tym jak skończyłam podstawówkę nie było wiadomo nic. Mało tego, nie było nawet kogo zapytać co dalej robi się z życiem takiego 12-letniego dziecka. Systemu nie ogarniali ani rodzice, ani nauczyciele. I to może właśnie dlatego moi rodzice posłuchali mojego dziadka…

Proces rekrutacji do takiej szkoły różni się od klasycznego, znanego wszystkim konkursu świadectw. Oprócz średniej ocen ze świadectwa dziecka, brane pod uwagę jest jego pochodzenie, życiorys, opinia proboszcza z parafii, opinia wychowawcy poprzednio ukończonej szkoły, dobrze napisane podanie do dyrektora, zachowanie na indywidualnej rozmowie rekrutacyjnej, oficjalna pisemna akceptacja katolickiego charakteru szkoły oraz oczywiście wpisowe w odpowiedniej wysokości. Naturalnie z mojej perspektywy rekrutacja nie była niczym trudnym, do szkoły dostałam się praktycznie z miejsca. Na rozmowę rekrutacyjną poszłam z moim dziadkiem, pamiętam to do dzisiaj. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że na korytarzu szkoły naprawdę nie ma ani jednego chłopca… Dopiero wtedy dotarło do mnie, że rzeczywiście wylądowałam z samymi dziewuchami, za którymi towarzystwem nigdy szczególnie nie przepadałam. Jednak czy tego chciałam czy nie, rozpoczęłam nowy, nieznany mi dotąd etap mojego życia, jakim była Prywatna Żeńska Szkoła Sióstr Prezentek w Krakowie.

Za tamtych czasów dyrektorką szkoły była Siostra M., o której wspomniałam już na początku pierwszej notki. Oprócz pełnienia funkcji dyrektorskich, nauczała również w szkole matematyki. A jako, że wybrałam profil matematyczno-informatyczny, niestety dość często miałam z nią do czynienia. Dlaczego niestety? Ponieważ Siostra M. była kwintesencją przysłowiowej zimnej suki. O tak, napisałam to. Pierwszy raz w życiu. Żeby było zabawniej Siostra M. nie jest już Siostrą, a Panią M. Heheszki, nie? Wracając do tematu, to właśnie dzięki niej nie podeszłam do swojej matury razem z moimi rówieśnikami. Jej nienawiść do mnie i zacietrzewienie w tym wszystkim, postawiła ponad moje oceny, moją edukację i moją przyszłość. Ale o tym dopiero za chwilę.

Trafiłam do klasy liczącej początkowo 12 osób. Byliśmy jedyną pierwszą klasą gimnazjalną w całej szkole, więc o szerokich horyzontach profilowych mogłyśmy na wstępie zapomnieć. Z tych 12 osób mniej więcej połowa była z Krakowa, a reszta to przyjezdne z okolicznych wsi córeczki nowobogackich rodziców, mieszkające przez cały rok szkolny w pobliskim żeńskim internacie (rzecz jasna również przynależącym do Zakonu Sióstr Prezentek).

Pierwsze dni były stosunkowo łatwe i przyjemne. Moja otwartość i przebojowość dość szybko została zauważona, i tym samym z miejsca stałam się przewodniczącą klasy. Dni płynęły, a ja coraz lepiej zaczynałam dostrzegać o co w tym wszystkim chodzi. Moja klasa składała się z kilku głupiutkich damulek, paru zakompleksionych pasztetów oraz garstki prawdziwych cwaniurek. Ja sama czułam się totalnie odklejona od tej całej wieloskładnikowej masy i w zasadzie nie próbowałam z nikim bliżej się zakumplować. Z upływem czasu, siłą rzeczy zaczęłam trzymać się mocniej z jedną dziewczyną, ale bardziej z braku wyboru niż faktycznej sympatii. Moja koleżanka z ławki ukończyła wcześniej Szkołę Podstawową Sióstr Urszulanek w Krakowie, chodziła na balet i przez swoje kompleksy miała problemy z normalną rozmową. W poprzedniej klasie była klasycznym kozłem ofiarnym, z którego śmiali się dosłownie wszyscy. Jednocześnie przez swoją pobożność, milczącą naturę i dobre stopnie stała się ulubienicą zakonnic. Chcecie wiedzieć co się z nią stało po ukończeniu liceum? Przefarbowała się na rudo, zrobiła sobie kilka kolczyków w różnych miejscach i w ciągu roku wpadła ze swoim nowym chłopakiem (twierdziła, że stosunek przerywany jest najlepszą metodą antykoncepcji). Na szczęście wszystko się dla niej dobrze skończyło, tj. aktualnie ma trójkę dzieci i kończy studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Wracając do mnie, ja nie potrzebowałam czekać aż 6 lat, żeby robić i mówić to co chcę i czuję, że się mówić powinno. Tym sposobem dość szybko podpadłam pierwszym nauczycielom. Praktycznie w ciągu roku z wzorowej uczennicy stałam się czymś w rodzaju czarnej owcy. Nadal uczyłam się w miarę dobrze, ale to wcale nie przekładało się na moje dobre oceny. Zakonnice maglowały mnie pod tablicą dotąd aż czegoś nie wiedziałam, tylko po to żeby pokazać wszystkim że wcale nie jestem taka dobra. W końcu mając 15 lat totalnie odpuściłam. Zaczęłam namiętnie wagarować, olewać naukę, zadania domowe, sprawdziany, kartkówki, itd. Nadal byłam dobra z przedmiotów wymagających ode mnie logicznego myślenia, czyli matematyki, fizyki i informatyki oraz z przedmiotów które mnie interesowały, czyli na przykład z angielskiego, ale cała reszta nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, co będę robić jak już tylko uda mi się wyjść ze szkoły. To są czasy kiedy zaczęłam pić, palić i słuchać punku. Chwilę później zaczęłam farbować włosy i ubierać się jak punk. Nie obchodziła mnie opinia zakonnic, fakt że miałam najgorsze zachowanie w szkole. Stałam się swego rodzaju wizytówką buntu. Każdy w szkole wiedział kim jestem, chciał ze mną porozmawiać, czy po prostu przywitać na korytarzu. Kiedyś nawet zrobiono o mnie przedstawienie szkolne. Byłam jedyną dziewczyną, która miała oficjalny nakaz noszenia granatowej chustki na głowie oraz zakaz noszenia trampek w szkole. Zakonnice nie wiedziały co mają robić, ale nikt nie miał odwagi mnie wyrzucić, bo tak naprawdę za co, skoro nigdy na niczym mnie nie przyłapano.

Stopniowo zaczęłam być wykorzystywana jako narzędzie do przepychanek między zakonnicami pretendującymi na stanowiska dyrektorek szkoły. Wykorzystywano mnie jako przykład kto nie może sobie ze mną poradzić. W ostatniej klasie liceum Siostra M. została obalona ze stołka dyrektorskiego, a ja tym samym skończyłam z oceną niedostateczną z matematyki. Widzicie analogię? Piąty semestr z oceną dobrą na koniec, a szósty, który jest w zasadzie powtórzeniem materiału do matury, już z oceną niedostateczną. Tu wkroczyła do akcji nowa dyrektorka szkoły, która wyłącznie po to, żeby dopiec M. podważyła jej decyzję i dopuściła mnie do matury pół roku później. A ja? A ja miałam to wszystko w dupie.

Przez 6 lat mojego życia czułam się gorsza, zupełnie nieakceptowana przez otoczenie i nieprzynależąca do niczego. Czy to mnie złamało? Nie. Czy mogło mnie złamać? Tak. Gdybym tylko miała słabszy charakter. Płaczące dziewczęta na korytarzu to był standardowy widok, który nikogo nie dziwił. Wpajano nam, że ona płaczą, bo się nie nauczyły, bo zrobiły coś złego. To nie była prawda. Płakały, bo stawiały opór, a Zakon Sióstr Prezentek opór niszczy w zarodku, żeby nie przyniósł szkody systemowi. Ja złamać się nie dałam nigdy. I dzisiaj jestem z tego dumna. Mam silny charakter i poczucie, że robiłam i robię w życiu to co chcę.

Jak skończyły moje koleżanki? Ogólnie dość średnio. Spora część z nich po opuszczeniu szkoły zaliczyła wpadki i szybko założyła rodziny. Myślę, że to wynik braku umiejętności obcowania z mężczyznami. Niby cliché, ale jakże prawdziwe. Kolejne bezrobotne do dziś, samotnie mieszkające z rodzicami i bez perspektyw na cokolwiek. Zaledwie garstka jest tam gdzie ja, czyli sprawia wrażenie szczęśliwych i zadowolonych ze swojego życia. Czy tego chcielibyście dla swoich dzieci? Na pewno nie. Więc nie róbcie im krzywdy, przenigdy nie wysyłajcie swoich własnych dzieci do takich szkół, nawet jeśli myślicie że wyjdzie im to na dobre. Nie, nie wyjdzie.

Została jeszcze kwestia samego zakonu, moich wrażeń na temat panujących w nim reguł oraz mieszkających tam zakonnic. Jesteście ciekawi?

21 komentarzy:

  1. Jasne że jesteśmy ciekawi, trzeba przestrzegać przed robieniem takich głupot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie mam tutaj na tyle dużo czytelników, żeby rozmawiać o grupie docelowej, ale mam nadzieję, że mimo wszystko na mojego bloga trafią rodzice, którzy myślą o posłaniu dziecka do takiej szkoły...

      Usuń
  2. Pewnie że jestem bardzo ciekawa kolejnej części :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy. Przy okazji nowej notki szykuje się mała niespodzianka :)

      Usuń
  3. Dawaj kolejną porcje - takie horrory lubię najbardziej!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się nie zgadzam z tym... nie uważam, żebym źle skończyła, a moje małżeństwo i dzieci były wynikiem nieobcowania z mężczyznami w czasach szkolnych- a uczęszczałam do tej szkoły przez 5 lat.
    W zasadzie w przeciwieństwie do Arlety uważam, że jak ktoś ma silny charakter i zasady, to raczej ma szansę na normalne godne życie, studia, szczęsliwą rodzinę itp... a wg mnie w każdej szkole pewne zasady powinny być i powinno się ich przestrzegać. Przyznaję otwarcie, że miałam kryzys młodzieńczy i nie chciałam zostać w LO, bo chciałam iść do szkoły mieszanej (wiek buntu) ale w sumie przekonałam się i nei żałowałam, bo kolegów można mieć i gdzie indziej ( i nie wchodzi się później pierwszemu lepszemu facetowi do łóżka). Chodziłam wcześniej do koedukacyjnego gimnazjum i uwierz mi proszę gorzej wspominam rok w tamtym niż 5 lat u Prezentek. w poprzednim gimnazjum to prawie zdrowie straciłam, niestety wszystko przez to, że nauczyciele nie panowali nad grupą zbuntowanych i uważających, że wszystko im wolno nastolatków... Gimnazjum to jest taki wiek, że dzieciak chce spróbować postawić na swoim i sprawdzić co się stanie- wiadomo, bunt normalna rzecz i każdy ma do niego prawo ale są granice zdrowego rozsądku. I szczerze mówiąc mam nadzieję, że moje dzieci kiedyś będą mogły (i będą chciały) chodzić do szkoły katolickiej- jednak mimo wszystko będę jako Matka spokojniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula, ależ masz pełne prawo nie zgadzać się z tym co napisałam. Miałyśmy to szczęście chodzić razem do jednej klasy i doskonale pamiętam nasze wspólne rozmowy na temat szkoły. Oczywiście, że tylko krowa poglądów nie zmienia, nie mniej jednak weź poprawkę na to, że po 10 latach mogłaś troszkę zapomnieć jak naprawdę w tej szkole Ci było. Twoje nikłe doświadczenia w szkole koedukacyjnej nie są szczególnym wyznacznikiem gdzie jest lepiej. Zwłaszcza, że jak sama podkreślasz było to na samym początku gimnazjum.

      Nie mniej jednak niesamowicie się cieszę, że wszystko się dla Ciebie dobrze ułożyło, że masz szczęśliwą pod każdym względem rodzinę. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze.

      Usuń
    2. i nie wchodzi się później pierwszemu lepszemu facetowi do łóżka, bez komentarza, nie generalizujmy, jaka jest wyższość jednej szkoły nad drugą? to kwestia charakteru nie szkoły, jeśli jest się wrażliwym dzieckiem to i w jednej i drugiej szkole nie będzie fantastycznie, uważasz że twarde zasady i brak empatii są lepsze? może i w zwykłych szkołach jest więcej problemów z młodzieżą i mniejszy rygor ale ma się poczucie jakiejś empatii, szczątkowej chociaż pomocy a w takim burdelu za przeproszeniem to człowiek czuje się jak w obozie koncentracyjnym chyba? Chodziłam do zwykłej szkoły i pomimo problemów społecznych (nie z nauką) jakoś przetrwałam i mam się dobrze. W szkole katolickiej z tego co widzę nie możesz mieć własnych reguł zasad i spostrzeżeń. Nie możesz wypowiadać własnego zdania, wszystko musi być pod kreskę. Ta szkoła nie uczy życia. Uczy schematów i podporządkowania pod płaszczykiem religijności. Nie ma w niej nic godnego pozazdroszczenia. A tak na przyszłość wiele zależy od charakteru ale nie wszystko, dziecko czy nastolatek to nie dorosły i inaczej postrzega życie, pobyt w takiej placówce może się źle odbić na jego samoocenie.

      Usuń
    3. ...i nie ma to nic wspólnego z jego charakterem, sama mam silny charakter, w szkole nie sprawiałam żadnych problemów, bardzo dobrze się uczyłam, zostałam magistrem i mam super życie, ale nie sądzę że gdybym trafiła do tej szkoły to nie odbiłoby się to negatywnie na moim poczuciu własnej wartości. Charakter można ukształtować, szczególnie u młodych osób.

      Usuń
  5. Witaj Arleta, przeczytałam Twoje wpisy na temat katolickich szkół i jestem w wielkim szoku. To człowiek sam decyduje jaką drogę w życiu wybierze. Nie można na innych zwalać swoich niepowodzeń życiowych. Każdy okres w życiu człowieka jest jego czasem i albo z niego skorzystamy, albo go zmarnujemy. Mega przykre jest to jak nas - swoje koleżanki z klasy opisałaś. Nie rozumiem, dlaczego skoro było Ci tak źle z nami to sama garnęłaś się do tego by się z nami spotkać? Dlaczego spotykałaś się z nami po szkole, dlaczego zapraszałaś nas na swoje urodziny? przecież miałaś tylu innych znajomych? Widzę też kilka sprzeczności w Twojej wypowiedzi. Opisujesz jak sama zaczęłaś być inna niż my, po czym czułaś się, że inaczej Cię wszyscy traktują. Piszesz, że sama przestałaś się uczyć, i że wagarowałaś po czym masz wyrzuty, że ktoś ocenił Cię na tyle ile mógł. A wpis o koleżance z ławki, (wiemy o kogo chodzi) jest nie na miejscu. Mogłaś powstrzymać się od takich obraźliwych tekstów. Jest to Jej intymna sprawa jak podchodzi do pewnych kwestii.Tym bardziej, że zawsze wypowiadałaś się o Niej, ze jest Twoją Przyjaciółką. I zawsze podkreślałaś, ze to, ze macie inne poglądy i inne charaktery jeszcze bardziej Was zbliża w Waszej przyjaźni. A co do tego jak niby każda z nas skończyła po ukończeniu szkoły, jest również sprawą każdej z nas. I to do jakiej szkoły chodziłyśmy nie ma na to wpływu. Ja ukończyłam inną szkołę niż Prezentki i nie ma różnicy kto jaką szkołę skończył. A śledząc losy naszych Koleżanek nie wydaje mi się, żeby były nieszczęśliwe. Czytając te dwa wpisy mogę powiedzieć, że pokazałaś tylko siebie, a nie szkołę katolicką. Wiedz, że życzę Ci na prawdę dużo dobrego i oby dalsze twoje życie było lepsze od tych 6 wspomnianych lat. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę się ustosunkować do Twoich wypowiedzi po kolei:
      1) "To człowiek sam decyduje jaką drogę w życiu wybierze" - no właśnie nie do końca, i w tym była rzecz. Chciałam iść do szkoły plastycznej, ale jako dziecko byłam w 100% podporządkowana swoim rodzicom. Uważam, że to naturalna kolej rzeczy, więc nie możesz pisać, że dzieci same o sobie decydują, ponieważ tak po prostu nie jest. Inaczej było u Ciebie w domu, inaczej u mnie, nie mniej jednak obie byłyśmy pod wpływem rodziny, nie swoim własnym.
      2) "Nie można na innych zwalać swoich niepowodzeń życiowych" - mówisz teraz o mnie, czy ogólnie? Bo jeśli chodzi o mnie, to niepowodzeń sobie nie przypominam żadnych, a już tym bardziej niczego na szkołę nie zwalam.
      3) "dlaczego skoro było Ci tak źle z nami" - a gdzie ja napisałam, że było mi z Wami źle? Kinga, złap dwa oddechy i przeczytać mój wpis jeszcze raz. Podchodzisz zbyt personalnie do tego.
      4) "A wpis o koleżance z ławki, (wiemy o kogo chodzi) jest nie na miejscu." - Dlaczego? Ponieważ Ty wiesz o kogo chodzi? Tamta osoba jest anonimowa. Ogarnij się Kinga, notka kierowana jest do ludzi, a nie do Ciebie...
      5) "Mogłaś powstrzymać się od takich obraźliwych tekstów." - Mogłam, ale nie chciałam. I nadal nie chcę.
      6) "zawsze podkreślałaś, ze to, ze macie inne poglądy i inne charaktery jeszcze bardziej Was zbliża w Waszej przyjaźni." - Nie, nigdy nic takiego nie padło z moich ust.

      I teraz popatrz, ja opisuję szkołę, a Ty uderzasz we mnie personalnie z imienia. Dlaczego? Czyżbym uderzyłam w czuły punkt? Jeśli nie, to jeszcze raz polecam dziesięć wdechów i obiektywizm.

      Usuń
  6. Z komórki nie mogę dać odp😒 wiec odp tutaj:Sklerozy aż takiej nie mam, pamietam sytuacje sprzed 10 lat a nawet i więcej, serio😉 zreszta sama napisałam, ze miałam okresy, ze nie chciałam zostać w tej szkole i sie nieraz narzekało ale prawda jest taka, ze w tym wieku prawie każdy nastolatek w każdej szkole by prawie narzekał. A co do doświadczenia w szkole koedukacyjnej, pomimo roku to jednak jakieś jest i wiem, ze z mojego poprzedniego gimnazjum ludzie tez rożnie swoje życie prowadzą, nie potrzeba do tego ani szkoły katolickiej ani innej, dalej uważam, ze to kwestia wyboru lub siły charakteru. I zgadzam sie z Kinga, skoro byłyśmy tak beznadziejnym towarzystwem, to czemu nieraz przesiadywałas u innych całymi dniami po szkole? Czy to wszystko, to nie była chęć ucieczki od innych problemów? A całość akurat teraz " zrzucić" najłatwiej na szkole...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula, nie baw się proszę w psychologa. Chcesz wypowiadać się tutaj, to zachowaj choć odrobinę profesjonalizmu. Na pytanie "czemu nieraz przesiadywałas u innych całymi dniami po szkole" odpowiem Ci najprościej jak potrafię - bo dzieciaki tak robią. Bo przesiadują ze sobą, bo trzymają się razem, bo robią razem referaty do szkoły. Co to w ogóle za pytanie? :D

      Usuń
  7. Okres buntu przechodzi praktycznie każdy nastolatek. I każdy przechodzi go na swój sposób. Niestety w każdej szkole może znaleźć się nauczyciel, za którym się nie przepada. Będzie się narzekało na kolegów i koleżanki. To tak samo jak z pracą. Niestety w życiu nie da się wszystkim dogodzić. I zamiast skupiać się na wyolbrzymianiu problemu i zrzucaniu winy na innych, powinniśmy iść do przodu i walczyć o swoje szczęście. Nie poddawać się, żeby nie ponieść niepotrzebnych porażek, za które sami odpowiadamy. Faktycznie Arleta byłaś zawsze głośniejsza w swoich poglądach od innych i może za to Cię nie jedna dziewczyna lubiła. I na pewno nie da się o Tobie zapomnieć, ale nie przypominam sobie też faktu, żebyśmy Ciebie inaczej traktowały. Głowa do góry w życiu ma się większe problemy niż szkoła, która naprawdę była "lajtowa" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I otóż to i AMEN ;) szkoła gimnazjum i liceum to "pestka" w porównaniu z późniejszym życiem...

      Usuń
    2. Przez swój brak obiektywizmu zupełnie minęłyście się z ogólnym wydźwiękiem notki. Nie winię Was za to, bo każdy odbiera wszystko pod siebie. Znacie takie przysłowie jak "uderz w stół, a nożyce się odezwą"? Bardzo adekwatne do tego co sobą teraz zaprezentowałyście. Ja nie wylewam żali, nie skarżę się, nie zwalam winy na nikogo. Ja przestrzegam przed szkołą, przed jej charakterem i demaskuję to, o czym inni boją się mówić publicznie.

      Przykro mi słyszeć, że Wasze późniejsze życie jest gorsze... Moje za to jest zdecydowanie lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze :)

      Usuń
    3. To uczucie, gdy przeczyta się większość wpisów i komentarzy u kogoś ;) Ciesze się, że tu trafiłam. Uff, widzę, że był ogień! Ja wprawdzie nie chodziłam do katolickich szkół, ale w okresie 15-17 lat bardzo mocno byłam zaangażowana w różnego typu oazy i duszpasterstwa - to co tam doświadczyłam sprawiło, że dziś trzymam się od środowisk religijnych z daleka. I mam tak samo jak Ty - od kiedy skończyłam wszystkie szkoły moje życie też jest lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze :)

      Usuń
  8. Ja chodziłam do zwykłej szkoły i też czułam się inna i nie jedna osoba mnie nie lubiła. a za co? A no za to, że się dobrze uczyłam, nie miałam ochoty na wagarowanie z ludźmi z klasy, byłam przy tym głośna, dużo przeklinałam, lubiłam starsze towarzystwo. ale najbardziej to sie ludzikom z klasy nie podobało to, że miałam super kontakt z Rodzicami i lubiłam z nimi spędzać czas. non stop były jakieś komentarze na ten temat. Nie raz mi dokuczali, a że to włosy mam nie takie, a ze ręce za długie. normalnie cyrk był. Ale nie dałam się złamać i zakrzyczeć. Oczywiście mogłabym zmienić szkołę, ale uważam że wtedy bym uciekła. A tego nie chciałam. Oczywiście, że szkoła ma duży wpływ na nasze życie. Mówiąc krótko - stwardniała mi dupa przez te doświadczenia, ale też uważam, że szkoła była wstrętna. Ale najgorsi byli w tym wszystkim nauczyciele i rodzice którzy dyskutowali o sobie nawzajem, a jak jakiś nastolatek jest głupi to przenosi rozmowy z domu do szkoły. Całe szczęście nie mam kontaktu z nikim ze szkoły :)

    OdpowiedzUsuń
  9. @Kinga, @Ula

    Ja jako osoba postronna czytająca ten wpis nie wyciągnę tylu informacji na wasz temat co z komentarzy, które same piszecie sic! Mam wrażenie, że odbieracie wpis bardzo osobiście mimo tego, że wcale on nie jest tak skonstruowany. Nie wiem czy to wynika z waszych kompleksów - nieistotne. Same przenosicie ten wpis na prywatną płaszczyznę, a następnie w stronę Arlety kierujecie żale, że to ona. Jak na ironię wyciągacie również wnioski, że jest nieszczęśliwa i jej w życiu nie wyszło. Proszę wskażcie mi fragmenty z których to będę mógł wczytać. Jestem zwyczajnie ciekawy co jej nie wyszło(wiecie jak typowy Polak chciałbym pocisnąć z kogoś). Osoby wyraziste zawsze są w jakiś sposób kontrowersyjne, ale nie piedestał nie wyciąga się rybek płynących z nurtem rzeki...

    OdpowiedzUsuń
  10. No i proszę, zwykle się nie udzielam w komentarzach, ale zastanowiło mnie jak bardzo różnie można postrzegać rzeczywistość. Chodziłam do Prezentek dużo wcześniej niż Ty, kiedy nie było jeszcze gimnazjów. No i kiedy w szkole uczyły jeszcze zakonnice, bo teraz (przynajmniej w gimnazjum), uczą tylko religii. Wspominam to moje doświadczenie bardzo ciepło. Owszem, były znienawidzone przez nas mundurki, stroje galowe,dyscyplina itd. Ale to samo obserwowałyśmy w innych szkołach średnich, nie miałyśmy poczucia, że "cierpimy" same...Zastanawia mnie tylko Twój wpis o siostrze M. Nie wiem, o którą Ci chodzi, ale myślę, że musiałaś trafić na jakiś wyjątkowo paskudny i nieprzyjazny czas. W ciągu moich czterech lat u Prezentek spotkałam się z ich strony z ciepłem i życzliwością. Nie jestem wiernym fanem kościoła katolickiego, chociaż uważam się za osobę wierzącą. Jednak źle bym się czuła, gdybym nie broniła tego, co wspominam tak dobrze. Pamiętam,że "pochylano" się nad nami w tej szkole, nie było lepszych i gorszych, każdy problem był wart poświęcenia czasu i uwagi. Szkoda, że Ty trafiłaś na gorszy czas...Teraz sama jestem mamą. Po przeanalizowaniu wielu możliwości uznaliśmy z moim dzieckiem, że może i dla niego Prezentki będą dobrym wyborem. Masz rację - to rodzice wybierają przyszłość dla dziecka,przynajmniej na tym wczesnym etapie. Ja uznałam, że w razie jakichkolwiek "zgrzytów", choć się ich nie spodziewałam ;-), zawsze można dziecko przenieść. Zaznaczam, że uczy się dobrze, ale charakterek ma po mamusi :-). I wiesz co? Minęło już sporo czasu i nie żałuję tej decyzji. Ale najważniejsze, że moja córka też nie. Nigdy się tego nie spodziewałam, liczyłam tylko, że będzie miała tak przyjazną szkołe jaką ja pamiętam. Tymczasem Młoda jest zachwycona i po prostu lubi tam być.Dlatego do tych wszystkich komentatorów, którzy czytali Twój wpis z wypiekami na twarzy - dobrze by było pamiętać, że zawsze są dwie strony medalu.To co napisałaś, to nie jest PRAWDZIWE OBLICZE SZKOŁY KATOLICKIEJ. To jest tylko Twoje, subiektywne spojrzenie na nią. Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń