niedziela, 17 maja 2015

ZWIĄZEK, A PIENIĄDZE

Mam kilka fetyszy. Nic odkrywczego, każdy jakieś tam ma, z tą tylko różnicą, że ja po prostu nie wstydzę się o nich mówić. Dzisiaj będzie o najmniej groźnym, a dokładniej o moim zamiłowaniu do podsłuchiwania ludzi rozmawiających w miejscach publicznych. Między innymi dlatego uważam, że kampania MPK nawołująca do zaprzestania rozmów przez komórki w środkach komunikacji miejskiej jest z dupy. Ej, no naprawdę macie problem z tym, że ktoś koło Was rozmawia? Jeśli tak, to proponuję użyć dość prostej, a jakże skutecznej metody i założyć sobie słuchawki. A ludzi paplających zostawcie w spokoju. Mnie.

Wracając do meritum notki, stoję sobie więc grzecznie na przystanku razem z Ł, czekając na autobus. Coś tam luźno nawijamy o pracy, czyli sytuacja do porzygu pospolita. I nagle słyszę dość ostro zadane pytanie "kupiłeś te jajka?". Tutaj następuje moment, kiedy totalnie wyłączam się z dyskusji z Ł. i nadstawiam uszy, jednocześnie kopiąc Ł. w łydkę i potrząsając głową w kierunku stojącej zaraz obok pary. Dzięki Bogu, że akurat Ł. nigdy niczego słownie tłumaczyć nie muszę, bo chłop jest na tyle domyślny, że łapie moje flow i po prostu za mną nadąża. To właśnie chyba jest kwintesencja naszej przyjaźni.

- Ostatnio znów ja kupowałam jajka, tak nie może być. Dobrze wiesz, że zjadasz znacznie więcej niż ja - drobna dziewczyna około 20 lat piskliwie klepie do stojącego obok chłopaka.
- Ale ja ostatnio kupiłem przecież 10 jajek i mięso na spaghetti - zaskoczony chłopak odpowiada. - Poza tym przecież ja ci nie bronię jeść - dodaje.
- Nie chodzi o to, że mi bronisz, tylko ile ja pieniędzy wydaję, a ile ty. To, co ty zjadasz w tydzień, mnie by starczyło na miesiąc. Poza tym ja kupiłam jajka z wolnego wybiegu, a ty z chowu klatkowego, wiesz jaka to różnica w cenie? Na placki, które ostatnio zrobiłam poszły 4 jajka, z czego ja zjadłam maksymalnie jedno. Na twoją sałatkę do pracy kolejne trzy - skarży się dalej.
- No ale to ty teraz ode mnie chcesz? Mam ci oddać za te jajka? - chłopak ewidentnie się zirytował.
- Nie, nie chodzi o jajka, a o uczciwość. Skoro mieszkamy razem to musisz być względem mnie uczciwy - wyrzuca z siebie.

Stoję z otwartą buzią i nie mogę uwierzyć w scenę, która się właśnie przed moimi oczami rozgrywa. Mam ochotę wyjąć z portfela 20 zł i dać im na te jajka z wolnego wybiegu, bo zaraz się skończy to tragedią. Niestety autobus podjeżdża i swojego planu zrealizować w stanie nie jestem. Dziewczyna wsiada tylnymi drzwiami, chłopak środkowymi. Na razie jest tylko foch, ale domowa awantura szykuje się jak nic.

No i teraz powiedzcie mi, jak można podważyć czyjąś uczciwość, bo zjadł o kilka łyżek sałatki więcej? I dalej, jak można być z kimś w związku i nie dogadywać się na tak fundamentalnej płaszczyźnie? W tej dyskusji nikt nie miał złych intencji, po prostu rozminęli się ze... wszystkim. A wystarczyło tylko usiąść i przedyskutować domowy budżet.

Sytuacja, której byłam świadkiem skłoniła mnie do kilku przemyśleń w kwestii związku oraz przede wszystkim pieniędzy w związku. Temat, którego wszyscy panicznie boimy się ruszać (zwłaszcza na początku relacji, a później jakoś zakopujemy temat pod dywan, bo przecież jest dobrze jak jest), ale i tak o tym myślimy. Czy byłabym w stanie związać się z osobą bezrobotną? Czy szanowałabym kogoś kto zarabia minimalną krajową? Czy byłabym szczęśliwa z mężczyzną, który zarabia znacznie mniej niż ja? No więc nie, nie i nie. Dlaczego? Ponieważ, jeśli facet jest bezrobotny, to jest najzwyczajniej nieogarnięty. I nie, nie ma wyjątków. Ja przynajmniej czegoś takiego w swoim życiu nie spotkałam. Natomiast osoba, która na przestrzeni powiedzmy roku, nie robi nic ze swoją pensją 1286,16 zł jest kompletnie nieambitna i leniwa, ergo na mój szacunek nie zasługuje. Brak szacunku w związku zawsze kończy się zerwaniem. No chyba, że są dzieci, to wtedy kończy się frustracją obu stron. Z mężczyzną zarabiającym dużo mniej niż ja nie wyobrażam sobie wspólnych wakacji, kolacji w restauracjach, czy prezentów urodzinowych. Może to i płytkie, może nazwiecie mnie materialistką, ale facet musi zarabiać więcej i czuć się w związku facetem. Daleka jestem od głoszenia feministycznych poglądów, przyklaskiwaniu brei o równouprawnieniu, czy oglądania się za metroseksualnymi facetami.

Podsumowując, doszłam do najprostszego wniosku do jakiego dojść mogłam. To wcale nie czasy są zjebane. To ludziom się pojebało w głowach. Facet ma być dążącym do celu samcem, a nie ciotopedałem. Kobieta ma być dla niego ostoją. A cały ten feminizm jest chorobą weneryczną, która bezpośrednio prowadzi do kastracji.

16 komentarzy:

  1. O witaj siostro w podsłuchiwaniu autobusowych rozmów! Też uwielbiam to robić. Czasami nawet specjalnie wyłączam muzykę bez wyciągania słuchawek, żeby dać rozmawiającym odrobinę swobody ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robię dokładnie to samo! Słuchawki w uszach i nikt się już przy mnie nie krępuje rozmawiać :)

      Usuń
  2. od paru lat już nie jeżdżę zbyt często komunikacja miejską, ale uwielbiałam obserwować ludzi. np w autobusie jedzie ładna laska i na prawie każdym przystanku wsiada mężczyzna który ją zauważa. Czasami nawet liczyłam ile razy się za nią obracają i na nią zerkają. komunikacja miejska - szkoła ludzkiej psychologii w praktyce!
    ale o czym innym miałam pisać! Rozumie twoje podejście i jak najbardziej je popieram, pomimo że u mnie w związku jest inaczej - to ja zarabiam więcej, nie wiele bo jakieś 350,-. Mi to nie przeszkadza, ale wiem że mojego faceta troszkę gryzie. Ten fakt nigdy nie był dla nas jakimkolwiek problemem, kłótni nigdy nie było tak samo frustracji. Czasami tylko w żartach sobie wypominany:
    - ja: mało zarabiasz a tyle kasy przejadasz.
    - on: w tym miesiącu zaś wydałaś ponad 1000,- PLN kartą (tankuje autko i robię większość zakupów - znaczy się żywnościowych)
    Nie oczekuj o mojego faceta że musi zarabiać więcej, ponieważ wiem że lubi swoją pracę i to jest dla mnie istotniejsze.
    Jesteśmy dziwną parą, bo wspólne konto mieliśmy już kilka miesięcy przed zamieszkaniem razem, a trwa to już 8 lat.
    Obydwoje nie jesteśmy materialistami, ale wiem że jak by jedno z nas nagle stwierdziło że już nie będzie więcej pracować to konflikt powstał by po paru miesiącach.
    W kręgu moich znajomych mam (niestety) jednego takiego, który ma alergie do pracy. Mieszka u mamusi, a ma ok 40 na karku. Chciałby być utrzymankiem a wygląda jak Homer Simpson. Ostatnio poznał kobietę w swoim wieku (zazwyczaj ogląda się za małolatami) no i moja pierwsza myśl: co z tą babą jest nie tak??? ma jakiś syndrom matki Teresy czy myśli że mężczyzn można zmienić?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspominając mój blisko 8-letni związek od razu przypominają mi się kłótnie o pieniądze. Ja jestem typem osoby, która jak ma, to wydaje, nie patrząc ile idzie i na co. Natomiast mój ex totalne przeciwieństwo. Zresztą on by tylko na jedzenie wydawał najchętniej, bo to jego największa przyjemność była. Ja za to wolałam gadżety i wakacje... Dobrze, że mam to wszystko już za sobą ;)

      Usuń
    2. obydwoje nie "pultamy" kasą, wiec tu dobrze się dobraliśmy. powiem prosto z mostu: dusigroszami jesteśmy!
      Mój nie wydaje prawie na nic na siebie. Jak musi sobie kupić nowe buty albo spodnie za więcej niż 60,- to cierpi :)
      A ja mam słabości, lubię sobie od czasu do czasu kupić coś ładnego i pomimo że on mi nigdy mi nic nie mówi to i tak mam zazwyczaj wyrzuty sumienia - leczę to czekoladą lub piwkiem pszenicznym. (czasami też pizzą, albo kolejnym lakierem do paznokci) - No dobra wydaje więcej niż bym chciała. Ale przejęłam jedno z Twoich postanowień noworocznych - notuje skrupulatnie wszystkie moje wydatki - podsumowanie zrobię chyba za dwa lub trzy lata, bo na dzień dzisiejszy wydałam za dużo!

      Usuń
  3. Też lubię podsłuchiwać :D Piąteczka :P A co do pieniędzy, to właściwie nie wiem czy przeszkadzało by mi to, gdybym zarabiała trochę więcej... Aktualnie jedynie studiuję i mój facet tylko zarabia (choć razem oczywiście jeszcze nie mieszkamy). Ale jak razem zamieszkamy i znajdę pracę (a to już w najbliższych planach) to nie wiem czy przeszkadzało by mi to. Budżet domowy byłby wspólny i obie wypłaty szły by do wspólnej "kupki", z której potem byśmy rozplanowywali ile na co ;) Aczkolwiek wiem, że byłoby mu głupio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wszystkim tak naprawdę właśnie wcale nie chodzi o to, czy Tobie by to przeszkadzało, tylko o to, czy byś tego chciała. Ja bym nie chciała, ponieważ wiem, że mój facet źle by się z tym czuł i to pośrednio lub bezpośrednio przyczyniło by się do obniżenia jakości mojego związku. Dlatego jest to moim zdaniem tak istotna sprawa. Oczywiście nie mówię tutaj o kwotach rzędu 300 zł, a raczej 3 tys. zł.

      Usuń
  4. Pozwolę sobie dorzucić 3 grosze do tej ciekawej dyskusji. Na początku, gdy zaczęłam czytać to, co napisałaś, sytuacja opisana przez Ciebie trochę mnie rozbawiła : w końcu co to jest : jedno opakowanie jajek? Ale z drugiej strony bawi mnie to tylko po części - mieszkam bowiem od jakiegoś czasu z przyjaciółką i jej chłopakiem, za którym, delikatnie mówiąc, nie przepadam (nie będę tu mówić o tym, dlaczego z nim mieszkam, skoro tak go nie cierpię - trwałoby to za długo, a że dodatkowo nie wiąże się z tematem posta, więc przemilczę tę kwestię) i niestety, mam okazję słuchać tego typu kłótni trochę częściej. I muszę przyznać Ci rację. Na ich przykładzie widzę idealnie, że mężczyzna zarabiający mniej/wcale = frustracja i niezadowolenie w związku. W ich wypadku ta różnica nie jest duża, ale przeszkadza i jemu i jej. Ale to jeszcze nic. Najzabawniejsze jest w tym wszystkim to, że ów irytujący nieudolny chłopak, gdy np. on robi zakupy i kupuje jej coś, o co go prosi, bo akurat jej zabrakło, albo będzie późno wracała z uczelni i nie będzie w stanie zakupić sobie tego sama - rozlicza się z dziewczyną w sposób, w jaki rozliczała się dziewczyna z historii przedstawionej przez Ciebie - co do grosika. Ale kiedy ona robi zakupy dla siebie (a że dba o zdrowy tryb życia, nie sięga po tanie, słabsze jakościowo produkty, ergo, wydaje więcej, zaokrąglijmy - około 400 zł miesięcznie na jedzenie, może trochę więcej, on nie krępuje się absolutnie wcale i sięga po to, za co zapłaciła ona i ani myśli oddawać jej, mimo że, gdyby to podliczyli, byłby jej dłużny około 100 złotych miesięcznie. Dlaczego ona się na to godzi - nie wiem i nie dociekam. Ale momentami po prostu zalewa mnie osobiście krew, kiedy słyszę zza ściany rzucane przez niego "k*rwy", bo akurat ona wzięła jakiś jego talerzyk, albo nie daj Boże użyła jakiegoś jego profesjonalnego noża (kompletnie nie umie gotować, ale sprzęt profesjonalny ma, a co!) zaś sam 5 minut później sięga po jej produkty, czy naczynia. Wiadomo, dzielenie się takimi rzeczami, jak sztućce, czy naczynia - rzecz normalna, zwłaszcza, gdy chodzi o dzielenie się z osobą, z którą planuje się spędzić resztę życia. Ok, nie chcą się dzielić, mają swoje prywatne rzeczy, do których są tak przywiązani? Dziwne, ale proszę bardzo, zwisa mi to. Ale w takiej relacji, jak Marek i Magda, nie mogłabym tkwić. Dziewczynę z przytoczonej przez Ciebie historyjki, patrząc przez pryzmat mojej współlokatorki, która raz traci przez chłopaka raz parę, raz paręnaście, raz kilkadziesiąt złotych, jestem w stanie zrozumieć. Może to była jednorazowa sytuacja, ale może nie. Taki "kryzys" da się zażegnać rozmową, inaczej rozplanować budżet. Lecz taka chora sytuacja, jaka panuje u moich znajomych - tego nie pojmuję. Nie zgodziłabym się być w relacji, w której : co Twoje, to moje, ale co moje, to moje. I to na każdej możliwej płaszczyźnie. Jestem ciekawa (mam nadzieję, że mimo iż mój komentarz jest chaotyczny, zrozumiesz, co chciałam napisać), jak zapatrujesz się na coś takiego, jeszcze bardziej "hardkorowego", niż to, czego byłaś świadkiem. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie są różni i różnie postrzegają pewne sprawy. Nie zmienia to faktu, że we wszystkim trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek, bo inaczej zaczynamy wpadać właśnie w takie skrajności o jakich piszesz. Osobiście na pewno nie odnalazłabym się w takiej relacji, mało tego, uważam że jest toksyczna. Oczywiście życzę Twoim znajomym jak najlepiej, ale jednocześnie na Twoim miejscu trzymałabym się od tego z daleka ;)

      Usuń
  5. Moja znajoma zakochana na 'zabój' w "mężczyźnie", który nic nie robi. Na razie ich związek jest młody i nie zalegalizowany, ale już w tym momencie żyją na koszt jej i jego rodziców. O feminizmie się jak na razie nie wypowiadam, ale nie jest to chyba kwestia roli społecznej jaką ma pełnić mężczyzna i kobieta. Chodzi o to, co każde z nich w związku sobą reprezentuje. A mężczyzna, który na utrzymaniu kobiety jest z własnej woli i nie zamierza nic z tym robić (i nie mam tu na myśli sytuacji tymczasowej, czy tacieżyńskiego) dla mnie nie reprezentuje sobą niczego dobrego. Pozdrawiam! www.srebrnelustro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę to przykre. Ludzie, którzy nie mają własnego życia muszą żyć życiem innych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozgryzłeś nas Anonimowy! Każdy polityk, dziennikarz i bloger po prostu nie ma życia! I właśnie dlatego rozpisuje się na tematy społeczono-życiowe. Musimy żyć życiem innych, bo nie mamy własnych!

      Usuń
    2. A nie pomyślałeś panie pseudo inteligentny że refleksja jest rzeczą przydatną? ;)

      Usuń
  7. Nie uważam, że facet musi zarabiać więcej. Gdybyśmy oboje zarabiali "godnie", to ja mogę zarabiać więcej. I to nie kwestia równouprawnienia, po prostu nie czuję takiej potrzeby. Chodzi o to, żeby nie był tzw. "życiową ciotą", bo masz rację - takiego faceta się nie szanuje, ale nawet nie przez nasze przekonania - zwykle taki osobnik sam siebie nie szanuje, więc pozwala też na to innym. Gdyby zarabiał najniższą krajową, ale widziałabym, że szuka czegoś innego, stara się, ciężko pracuje, to nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, choć Ty już wychodzisz poza ramy naszego polskiego społeczeństwa. W świecie idealnym wszyscy zarabialibyśmy po równo, mieli godne życie i minimalnie czteroosobowe rodziny.

      Usuń
  8. Zgadzam się tak z podsumowaniem! Jedną pewnie z przyczyn wykastrowania mojego faceta i zakończeenia z nim związku było to że ja od roku na studiach pracuję i pracuję już w "branży" to go zabolało ale i zabiło inicjatywę...

    OdpowiedzUsuń